Jest okazja, będzie przedprzepisowe „ględzenie” 🙂 Tłusty czwartek zawsze wywołuje u mnie wspomnienia, a zapach pączków przypomina dzieciństwo. Smród, yyy tzn. zapach, smalcu do smażenia moich smakołyków też nie przeszkadza mi jakoś strasznie, bo przypomina mi aromat, który unosił się w ten dzień rozpusty na klatce schodowej u mojej Babci. A zaznaczyć trzeba, że moja (i zresztą nie tylko moja) Babcia robiła wybitne pączki i chrust. Zresztą ja to miałam wyjątkowo szczęście do babć, nie tylko własnych. Np. Babcia mojej przyjaciółki również robiła cudne pączki i zawsze wyganiała nas z kuchni, żebyśmy nie widziały, jak się je nadziewa 😀 Zupełnie nie przeszkadzało jej, że byłyśmy już wtedy „starymi babami”, a mityczne nadziewanie pączków nie było już dla nas taką tajemnicą. Ale klimat magii był zachowany. Swoją drogą doskonale pamiętam, jak jako dziecko najpierw wyciągałam jęzorem różane nadzienie, zastanawiając, jak znalazło się ono w okrąglutkim smakołyku. Wtedy było to dla mnie nie do pojęcia.
Za to chrust mojej Mamy jest absolutnie nie do podrobienia. Ile bym tych chrustów nie narobiła, w taki sam sposób, z tych samych składników, jej i tak będą lepsze. To pewnie mamine serce nadaje mu ten niepowtarzalny smak.
Tłusty czwartek również co roku przypomina mi wyczyn, za który z jednej strony mi wstyd jak cholera, a z drugiej strony świadczy o tym, że moje serduszko nie składa się jedynie ze smoły i smalcu ze skwarkami 😉 A było to tak: jako dzieciak mnóstwo czasu spędzałam u dziadków, gdyż moi rodzice oboje pracowali, a nie bardzo chcieli, żebym ganiała z kluczem na szyi. I stało się tak, że zapisano mnie do podstawówki kawał drogi od domu, za to rzut beretem od Dziadków. I tak codziennie po szkole najpierw maszerowałam do nich na obiad i słodkości, a po południu odbierała mnie Mama. Miałam tam wtedy koleżankę (u Dziadków w kamienicy), której rodzicom zupełnie się nie przelewało. A tak po prawdzie byli zwyczajnie bardzo ubodzy. I tak mi było strasznie szkoda, że ja w ten tłusty czwartek pączki mam, a koleżanka nie 🙁 I wtedy w mojej jakoś ośmioletniej główce zrodził się plan szatański. A mianowicie, gdy byłam przekonana, że nikt nie widzi, gwizdnęłam mojej Babci z portfela STO złotych. Tak, tak, to stare czerwone sto złotych. Do dziś pamiętam zapach i fakturę tej kradzionej stówy. W każdym razie będąc przez chwilę bogata przeokrutnie poleciałam do cukierni i… nakupiłam tamtej koleżance pączków, a resztę pieniędzy, która mi została… wrzuciłam Babci z powrotem do portfela. Oczywiście Babcia widziała mój akt złodziejstwa, tylko ciekawa była, co ja z taką forsą zrobię. Widziała również, jak niczym zawodowy ninja wrzucam jej resztę ze stówki. Sprawa się rypła, ja zostałam zdemaskowana i przyparta do muru wyśpiewałam niczym słowik (zbieżność przypadkowa) swoje winy. Babcia się rozbeczała. Moje dziecięce serduszko pękało ze smutku, że Babcia płacze przeze mnie, że wbiłam jej nóż prosto w kochające serce i w ogóle, żem zło wcielone. A tymczasem Babcia rozkleiła się ze wzruszenia 😉 No bura musiała być. Kradzież to kradzież. Do tej pory nie wiem, co mną kierowało. Przecież mogłam zwyczajnie poprosić o te pączki, których wtedy w domu były całe góry, czy też pieniądze na nie i z pewnością bym je dostała. A tu na takie zgrywanie Robin Hooda mi się zebrało. Ech… dziecięca logika 🙂 No… także to tyle jak chodzi o historie z pączkami. Kto dotrwał, ten ma przepis:
Składniki:
50 g świeżych drożdży
70 g cukru
200 g mleka
4 żółtka
2 łyżki spirytusu
500 g mąki
Szczypta soli
Konfitura z do nadziewania (ja zrobiłam 3 rodzaje: z moją domową z różą, porzeczkami i mirabelkami w spirytusie)
400 g smalcu do smażenia
Przygotowanie:
Mleko odrobinę podgrzałam tak, aby było lekko ciepłe. Dodałam drożdże, rozpuściłam. Dodałam cukier i żółtka i dokładnie utarłam. Następnie dodałam przesianą mąkę ze szczyptą soli i wyrobiłam gładkie ciasto. Dodałam spirytus i ponownie wyrobiłam. Zostawiłam w ciepłym miejscu, aby podwoiło objętość.
Wyrośnięte ciasto rozwałkowałam na grubość ok. 1 cm i za pomocą niedużej szklanki wykroiłam krążki. Każdy krążek lekko rozciągałam na dłoni, a następnie robiłam w nim wgłębienie i umieszczałam konfiturę. Sklejałam. Smażyłam na rumiano na dobrze rozgrzanym smalcu.
Innym patentem na nadziewanie pączków jest umieszczanie konfitury za pomocą szprycy w jeszcze gorącym pączusiu. Ryzyko poparzenia jest całkiem spore, o czym parokrotnie się przekonałam.
Przepis na konfiturę różaną znajdziecie TUTAJ