Gruzja – jak pamiętacie z ostatniego wpisu o Tbilisi, zwiedzanie zakończyliśmy suprą, czyli jedną wielką biesiadą, podczas której wino lało się strumieniami, a na dobitkę postanowiliśmy podegustować chachę (czyt. czacza). Już wyjaśniam cóż to takiego jest. Otóż jest to destylat z tego, co pozostało z fermentowania wina w kvevri (gliniane naczynie do produkcji wina – o tym innym razem), czyli z wytłoków. Cudo ma zwykle moc ok. 40-50%, a niektóre mogą przekraczać nawet i 60%. Nie wiem, ile voltów miało to przez nas pite, istotne natomiast jest to, że było na tyle skuteczne, że parę osób odpadło z wycieczki Gruzińską Drogą Wojenną.
Właśnie… wycieczka. Wyjazd zaplanowany na 9 rano, a my z M. wyskoczyliśmy z łóżka o 8:53. Piekielnie szybka reanimacja, żebyśmy choć przypominali ludzi i popędziliśmy na dół. Reanimacja chyba średnio wyszła, ponieważ nasz kierowca jedynie popatrzył na mnie, uśmiechnął się pod nosem i podstawił mi pod pyszczek butelkę wody. „Boże! Cóż za dobry człowiek” – pomyślałam. Niewiele się zastanawiając odkręciłam korek i przyssałam się do… buteleczki wypełnionej tym opisanym wcześniej lokalnym bimbrem. I wiecie co? Chyba to pomogło mi przetrwać dobrej formie kilka pierwszych godzin jazdy. Potem już było tylko lepiej.
Gruzińska Droga Wojenna
Pod tą niepokojącą i groźną nazwą kryje niezwykle malownicza trasa biegnąca w poprzek Wielkiego Kaukazu, łącząca regon południowy z północnym. Droga ta, obecnie asfaltowa, rozciąga się pomiędzy Tbilisi a Władykaukazem w północnej Osetii i ma długość 208 km. Szlak ten, dziś „wyasfaltowany”, znany był już od tysiącleci – to właśnie tędy rozmaite ludy migrowały tędy przez Kaukaz. I to właśnie tą drogą docierali również najeźdźcy. Cała trasa jest niezwykle malownicza, ale najpiękniejsze widoki rozciągają się z Przełęczy Krzyżowej na wysokości 2379 m.n.p.m, gdzie Droga Wojenna przecina Pasmo Wododziałowe. Wzdłuż całej trasy zaś można podziwiać wiele wież strażniczych i fortyfikacji, które powstały za czasów gruzińskiego imperium. Uderzająca jest również ilość całkowicie opuszczonych osad, wsi i miasteczek, gdyż wielu Gruzinów opuściło swojego domostwa w poszukiwani źródeł utrzymania. Dzisiejsza, szorstka dla uszu nazwa – Droga Wojenna – pochodzi z XIX wieku, kiedy to Rosjanie, po zaanektowaniu Wschodniej Gruzji zmodernizowali szlak, który zaczął służyć do szybkiego przerzucania wojsk (np. podczas wojen z Turcją).
Jednak naszym pierwszym przystankiem na Drodze Wojennej był.. przydrożny stragan z lokalnymi smakołykami: przetworami, owocami i oczywiście winem. Po posmakowaniu domowych rarytasów i wyrównaniu poziomu „elektrolitów” wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Twierdza Ananuri
Następnie skierowaliśmy się na północ i kolejnym naszym punktem była przepiękna twierdza Ananuri z XVII wieku, położona nad malowniczym, choć sztucznym Jeziorem Żinwalskim. Jest zbiornik powstały w podobny sposób jak nasza Solina, czy też Czorsztyn. Ponoć na dnie jeziora znajduje się więc cerkiew, w której, gdy poziom wody opada do dnia dzisiejszego odprawiane są nabożeństwa. Potem jest ponownie zalewana. Sami zresztą zobaczcie, jak tam jest bajecznie pięknie.
Swoistego uroku dodają też bajecznie kolorowe stragany z lokalnymi smakołykami – orzechami, suszonymi owocami, sokiem z granatów czy churchelami. Churchele to gruziński przysmak powstający z mocno odparowanego soku z winogron z dodatkiem mąki oraz ulubionymi dodatkami: orzechami, migdałami, owocami, itp. Pyszne!
Gudauri
Po zwiedzaniu i zakupach (nie byłabym sobą, gdybym nie przywiozła jakiegoś cudaka, czyli glin do zapiekania) znów wpakowaliśmy do naszego wesołego busika i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Wspinaliśmy się serpentynami co raz to wyżej i wyżej, a widoki zapierały dech w piersiach. W okolicach miejscowości Gudauri nasz środek transportu nieco zbuntował się i musieliśmy poczekać na zastępstwo. Nic strasznego, ale za to mieliśmy więcej czasu na rozejrzenie się po okolicy. Obecnie miejscowość ta jest jedną wielką stacją narciarską, wyjątkowo ulubioną przez Rosjan. Szerzej za to zasłynęła ona w kwietniu tego roku, kiedy to jeden z wyciągów uległ awarii hamulca i na wszystkich wiszących na krzesakach zadziałały dwie podstawowe w naturze siły: grawitacja i siła odśrodkowa. Na całe szczęście nic poważnego nikomu się nie stało, a filmiki możecie sobie wyszukać YT.
Kolejny podstawiony busik zabrał nas na Przełęcz Krzyżową, której nazwa wywodzi się prawdopodobnie od krzyża postawionego tam przez samego króla Gruzji Dawida Budowniczego ok. tysiąca lat temu. W formie obecnej znajduje się tam za sprawą pewnego rosyjskiego generała.
Za Przełęczą Krzyżową droga schodzi do kanionu rzeki Baidarki pomiędzy malowniczymi skałami, z których wybijają źródła mineralne barwiąc je bajecznie. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy takim źródle. Kilka kubeczków mocno żelazowej wody było znakomitym pomysłem.
Cminda Sameba
Po dotarciu do miejscowości Stepantsminda (za czasów radzickich nazywanym Kazbegi) przepakowano nas w jeepy i w iście off-roadowym stylu wyjechaliśmy na górę, na której znajduje się XIV – wieczny kościół.
To jest właśnie słynna budowla Cminda Sameba (pod wezwaniem Św. Trójcy), stojąca na wysokości 2100 m.n.p.m. z samodzielną dzwonnicą. W Gruzji zresztą w większości obiektów kultu religijnego dzwonnica jest niezależną budowlą. To właśnie tutaj, ze względu na położenie w czasach zagrożenia Gruzini przechowywali najcenniejsze relikwie narodowe. Niesamowitej malowniczości nadaje temu miejscu pobliże góry Kazbek (5033 m.n.p.m.) – patrząc od strony Stepantsmindy świątynia stoi właśnie na jej tle. Nam niestety nie było dane zachwycić się tym widokiem, ponieważ nasze najszczersze chęci pokrzyżowała burza. Po krótkim zwiedzaniu i serii zdjęć zwieziono nas na dół i już prosto stamtąd udaliśmy się kolację.
Chinkali
Tym razem mieliśmy okazję kosztować lokalnej zupy z czerwonej fasoli przegryzanej kiszonymi papryczkami oraz chinkali. Chinkali to takie gruzińskie pierożki, kształtem przypominające sakiewki z rozmaitymi nadzieniami. Tym razem jedliśmy chinkali klasyczne, czyli z farszem wieprzowo-wołowym z dodatkiem kolendry. Pierożki te jemy rękami, a cała sztuka polega na tym, aby najpierw wypić pyszny rosołek, którym oprócz mięsa wypełniony jest smakołyk. W tym celu łapiemy sakiewkę za jej końcówkę i odwracamy. Możemy lekko spód sakiewki doprawić sobie pieprzem, a następnie wygryzamy w pierożku małą dziurkę, przez którą wypijamy rosół. Następnie już zjadamy chinkali odgryzając kawałek po kawałku. Nie zjadamy natomiast końcówki – jest ona zwyczajnie niedobrym, często niedogotowanym, zbitym kawałkiem pierogowego ciasta.
Tego wieczoru Organizator i Pilot Klemens dali nam żyć (albo to my Organizatorowi i Pilotowi Klemensowi) i po kolacji pojechaliśmy prosto do hotelu, żeby trochę się zreanimować. I to był pierwszy i ostatni taki spokojny wieczór… 🙂 C.D.N.
W kolejnym odcinku „Gruzji” – David Gareji i monastyr Lawra, polska Osada w Udabno, degustacja i miasteczko Sighnaghi (gruzińskie Miasto Miłości)
Spodobała Ci się ta treść? Będzie mi bardzo miło, jeśli poślesz ją dalej.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
2 comments on “Gruzja – Gruzińska Droga Wojenna”
Małgosia | www.zavodniak.pl
Oj marzy mi się Gruzja od dawna 🙂
Kates Kitchen by Kasia S Post author
Naprawdę bardzo polecam. Przepiękny kraj i cudowni ludzie 🙂