W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że musi się po prostu zresetować. A że sporo się ostatnio działo, to wraz z M. postanowiliśmy zwierzaki wrzucić na głowę mojej Mamie, a sami wybraliśmy się na romantyczno-relaksacyjny wyjazd. Zamarzyło nam się SPA. I to takie z prawdziwego zdarzenia… żeby nas masowali, obkładali, nagrzewali i w ogóle żeby o nas zadbali. Padło ponownie na Krynicę Górską – jedno z moich ulubionych miejsc w Polsce, w którym spędziłam mnóstwo cudownych chwil, od dzieciaka zaczynając, poprzez szurniętą nastolatkę/dwudziestokilkulatkę, na „statecznej dobrzepotrzydziestce” kończąc. Kocham to miasteczko całym serduszkiem. Wybraliśmy, podobnie jak jakiś czas temu, ofertę hotelu Mercure Krynica Resort&SPA. Wykupiliśmy pakiet o nazwie Weekend SPA z Błękitny Motyl Medical Spa&Wellness + dwa dodatkowe zabiegi. A teraz po kolei 🙂
HOTEL: bardzo fajnie położony, niby lekko na uboczu, ale do głównego deptaka dociera się w maksymalnie 10 minut spacerem. Zaraz obok (a właściwie naprzeciwko) hotelu znajduje się jedno z wejść do Parku Zdrojowego. Ładny, zadbany, czysty. W naszym pakiecie znajdował się pokój typu Superior. Duży, przestronny, z ładnym widokiem. Obsługa hotelu przemiła, uśmiechnięta, życzliwa i pomocna.
W hotelu znajduje się ładny, całkiem spory basen z jacuzzi oraz basenikiem dla dzieci. Wokół basenu ustawione są przeróżne, ale wszystkie bardzo wygodne leżaki, leżanki oraz „jeżdżące łóżka” działające jak kołyska. Relaksacyjny odjazd 🙂 Z basenu przechodzimy do kompleksu saun, a mamy do wyboru: Łaźnię Parową Farmerów (w skrócie: saunę, której podłoga wyłożona jest świeżymi gałęziami świerka – miód na obolałe i zatkane zatoki), STONEBATH Łaźnia Kamienna (tutaj czeka dodatkowa atrakcja), Saunę Fińską, Ziołową Saunę Parową i… oprócz normalnych natrysków (z opcją lodowej mgiełki – super sprawa!) najprawdziwsze koło młyńskie, wodą z którego można się schłodzić „jak za dawnych czasów”.
Oprócz tego możemy skorzystać z jeszcze innego korytarzyka prowadzącego ze SPA do zewnętrznego jacuzzi – bajka jak sypie śnieg!, sauny chlebowej BREADBATH – stamtąd na bank wyjdziecie wściekle głodni marząc o świeżej pajdzie chleba z masełkiem oraz grota solankowa, w której znajdziecie jacuzzi solankowe, kilka leżaków oraz solną ścianę.
JEDZENIE:
No cóż. Nie ma co ukrywać, że zmiana Szefa Kuchni wszystkim wyszła na dobre. Po jakimś wyjątkowym jedzeniowym nieporozumieniu jakiś czas temu byłam pełna obaw, co też tym razem wyląduje na moim talerzu. „Romantyczna kolacja” będąca w pakiecie wypadła bardzo fajnie, z jednym… no dwoma małymi zastrzeżeniami. Z kilku sugestii Szefa Kuchni mogliśmy wybrać i tak zjedliśmy:
– przystawka: M. krewetki, ja carpaccio wołowe. Krewetki pyszne, zrobione w punkt. Carpaccio również bardzo smaczne, ale zupełnie niepotrzebnie wylądowała na nim wielka kopa rukoli.
– zupa: M. żurek – naprawdę smaczny, swojski, w sam raz kwaśny. Ja – krem z pietruszki – rewelacja.
– danie główne: steki. Dobrej jakości mięso, idealnie wysmażone. No mucha nie siadła, a wiecie, że do jedzenia zawsze się przyczepię. No i zrobię to, ale chwilę później 😉
– deser: lody z sosem malinowym. Lody jak lody, ale sosik pyszny 🙂
Wino… no i tu zaczynam się czepiać. Do kolacji „przysługuje” lampka wybranego wina. I wszystko fajnie, ale wlanie do jednego kieliszka 250 ml wina, to przesada. Znacznie lepiej byłoby rozbić „należną” ilość na 2-3 mniejsze kieliszki. Szkoda, bo wino samo w sobie było całkiem niezłe, ale cały jego charakter został przytłoczony ilością.
Bufety śniadaniowe / lunchowe – bardzo bogate. W sumie jedyną większą „wtopą” były ryby. Zarówno te na ciepło, jak i na zimno. Bez smaku, przesuszone (czego się spodziewać po bemarze, ale w takim przypadku wybiera się inne ryby, które mają szansę przetrwać we względnie przyzwoitym stanie), marynowany pstrąg z kolei tak przemoczony, że paćkał się po talerzu. Do zmiany!
PS. Ta bułeczka na zdjęciu powyżej to pyszność!
SPA:
Naszą w-SPA-niałą przygodę rozpoczęliśmy od zabiegów na twarz. Na moją buzię trafił zabieg POWER C+. Na czym polega, możecie poczytać pod podlinkowaniem, ja tutaj natomiast skupię się na moich odczuciach. Zabieg wykonany profesjonalnie przez przemiłą, uśmiechniętą i towarzyską Panią Kosmetyczkę przeszedł moje oczekiwania. Jeśli borykacie się ze skórą szarą, zmęczoną, z przebarwieniami i taką… bez życia, to jest to zabieg dla Was. Mnie zeszły po nim przebarwienia posłoneczne, których nie mogłam pozbyć od 2 lat. M. z kolei skorzystał z zabiegu dedykowanego mężczyznom SKYENDOR MEN, nawilżenie. Skóra po nim faktycznie jaśniejsza, odprężona i przede wszystkim solidnie nawilżona.
Następne zabiegi:
Indyjski masaż głowy ciepłym olejem sezamowym – wykonany fantastycznie. Idealne odprężenie. No po prostu można odpłynąć. I z relaksu, i z zachwytu
Dotyk Motyla PERMANENT CONTOUR – masaż wykonany stemplami ziołowymi lub owocowymi. W gabinecie panowała bardzo miła atmosfera, a Pan Masażysta cierpliwie znosił moje pytania co?, jak?, dlaczego? i jak to działa? (pozdrawiam Pana Szczepana)
Absolutny HIT: Salve In Terra Ceremonia dla dwojga – poza właściwościami białej glinki w połączeniu z sauną, dochodzi aspekt emocjonalny. Niesamowita bliskość i takie odkrywanie siebie na nowo. Po-le-cam! (poza pakietem)
Po Salve trafiliśmy w kolejne romantyczne miejsce, a mianowicie do kąpieli różanej. Cudny relaks wieńczący dzień SPA. Aromat róż na skórze utrzymywał się jeszcze długo, długo, a ciało było idealnie nawilżone i natłuszczone.
Na następny dzień nam zostały:
Manicure SPA – fantastyczny, głęboko nawilżający zabieg na dłonie. Skóra po nim jest widocznie wygładzona i miękka.
Okład z komórek macierzystych jabłoni – skóra faktycznie jest po nim odżywiona, nawilżona i zregenerowana. Nie polecam jednak osobom borykającym się z klaustrofobią lub podobnymi lękami. Podczas zabiegu leży się na czymś w rodzaju wąskiego łóżka wodnego jest się szczelnie zawiniętym folią. Psychicznie może to być nieprzyjemne doznanie.
W hotelu można nabyć kosmetyki, którymi wykonywane są zabiegi.
Nie ma problemu z przedłużeniem doby hotelowej – nam aż tak nie chciało się wyjeżdżać, że skorzystaliśmy z tej możliwości.