Kompletnie nie wiem jak to jest, że zawsze, absolutnie zawsze gdy na Facebookowych stronach pochwalę jakąś knajpę, to kilka dni później dochodzi do „małej katastrofy“. Co gorsza zwykle wtedy, gdy postanawiam do takiej restauracji kogoś zaprosić i jest to ważny dla mnie gość.

Ale od początku i jednak mimo wszystko najpierw peany pochwalne.

Jak trafiłam do Velo.22

Do restauracji Velo w Krakowie wybierałam się naprawdę od dłuższego czasu. Też niezbyt powiodło się nam wszystkim z otwarciem, gdyż chyba miesiąc po debiucie nastąpił covidowy lockdown. Z dań na wynos nie korzystałam, ponieważ zwyczajnie kolejną falę epidemii spędzałam poza Krakowem. I tak oto szczęścia nie miałam.

Czytaj także: Przekąski do wina

Dopiero niedawno koleżanka przypomniała mi o tym lokalu, a do pierwszej wizyty w nim przekonała mnie… bliskość do mojego miejsca zamieszkania. Pierwszy plus 🙂

Jedzenie w Velo.22

Gdy wybierzecie się do Velo spodziewajcie się totalnego eklektyzmu, nie tylko w wystroju wnętrza, skądinąd bardzo interesującym, ale też w menu, w którym znajdziecie połączenie kuchni amerykańskiej, meksykańskiej, włoskiej i… japońskiej. Kompletny zawrót głowy, powiecie. To nie może się udać.

Drugi plus po lokalizacji, czyli zupy.

Zupy w Velo jadłam wszystkie i nie, nie mam żołądka bez dna i nie cierpię na niepohamowane łakomstwo (chociaż…). W karcie są po prostu jedynie 3 pozycje i wszystkie przepyszne, a do wyboru znajdziecie: zupę krem z białych szparagów oraz dwie wersje ramenu, „zwykły“ i „wege“. Polecam z całego serca.

Czytaj także: Krem z białych szparagów
Trzeci plus, czyli burgery.

Burgery są naprawdę dobre, podane w maślanej, chrupiącej bułce w dwóch, a nawet trzech wersjach: zwykły cheeseburger, double cheeseburger oraz opcja wege z boczniakami w chrupiącej panierce. Do każdego zestawy frytki – jedne zwykłe, całkiem jadalne oraz, uwaga, najlepsze fryty z batatów jakie kiedykolwiek jadłam. Burgery, poza tym, że broniły się smakiem, to miały jedną dodatkową zaletę. Mianowicie da się je zjeść „na pojedyncze“ kęsy bez potrzeby korzystania ze śliniaka, strat w odzieży i naderwanych kącików ust. 

Czwarty plus, czyli rolki sushi (słowo daję, nie sądziłam, że to napiszę).

Tutaj również zarówno mięsożercy i wegetarianie znajdą coś dla siebie. Dobrze przygotowany ryż i mam nadzieję, że nie było to dzieło przypadku, ciekawe kompozycje w środku i dobry balans smaków.

Próbowałam również po odrobinie tacos (także wege), lasagne i sałatki Cezar. Chciałabym, ale tutaj też nie mam się do czego przyczepić. Wszystko dobrze doprawione i, co dla mnie ma ogromne znaczenie, w rozsądnej wielkości porcji.

Piąty plus, czyli napoje.

Piękna jest również karta koktajli zarówno autorskich jak i tych klasycznych (moje serce skradł „Jeździec bez głowy“ z karty halloweenowej) i duży wybór całkiem niezłych* alkoholi mocnych.

Karta win jest krótka i nie robi specjalnego wrażenia, szczególnie oferta win musujących, jednak można znaleźć w niej dwie etykiety z niewielkiej podkrakowskiej Winnicy Zelków – Rusałkę, czyli Chardonnay, 2018 oraz Artusa, czyli leżakowanego w dębowych beczkach Merlota z odrobinką Cabernet Sauvignon. A to akurat in plus.

Z szampanów znajdziecie zupełną, niestety przemysłową, acz nienajgorszą klasykę.

W ofercie poza klasycznymi napojami bezalkoholowymi znajdziecie absolutnie przepyszne i przepięknie podane lemoniady. Koniecznie musicie ich spróbować.

Szósty plus, czyli desery.

Zaledwie 3, ale każdy znajdzie coś dla siebie. Ciastko matcha jest póki co moim faworytem.

Klopsy

No dobrze, było miło. Przejdziemy do „klopsów“ i to niestety nie do tych na talerzu.

Czytaj także: Jak pięknie zaserwować wino
Klops pierwszy, czyli stopień przeszkolenia obsługi w zakresie serwowania wina.

Zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie dobrze wyszkolonego z serwisu kelnera można ze świecą szukać, jednak podstawowe braki są irytujące. Brak umiejętności prezentacji etykiety (jedna jedyna Pani Kelnerka zrobiła to w miarę poprawnie) oraz prawidłowego nalewania i coś, co mnie osobiście mierzi nieskończenie, czyli nieumiejętne otwieranie butelki. I to idiotyczne tłumaczenie „bo ja się zestresowałam“. I tutaj prośba do managerów i właścicieli lokali – zadbajcie o przeszkolenie swoich pracowników. To Wam się tylko opłaci, a obsługa umiejętnie dbająca o Gościa sprawi, że ludzie jeszcze chętniej będą wracać.

Czytaj także: Serwis wina i alkoholi mocnych – szkolenia dla branży
Klops drugi, czyli brak informacji o… dopłacie.

Ta historia zdarzyła mi się po raz pierwszy i mam nadzieję, że ostatni, a chodziło o zamianę frytek zwykłych na te z batatów. Gdy dokonywałam takiej zamiany pierwszy raz nie było najmniejszego problemu tyle, że kelnerka nie poinformowała mnie o dodatkowej dopłacie w wysokości 13 pln. Dopiero przy kolejnym zamówieniu i podobnej chęci zamiany powiedziano mi o takiej procedurze. Niestety nie mam już możliwości zweryfikowania już rachunku z pierwszego razu. Powiecie pewnie, baba czepia się o głupie frytki i głupie kilkanaście PLN. Nie moi Drodzy. To nie są głupie frytki i tym bardziej głupie „peeleny“. To jest kwestia zaufania. A ponieważ nie znoszę być naciągana, to teraz wszystkie rachunki będę sprawdzać co do złotówki. Szkoda.

Podsumowując!

Miejsce pod szeroko pojętym względem kulinarnym bezwzględnie godne polecenia. Cieszę się, że mam je niemal pod nosem. Niedługo będę testować śniadania, które również są w ofercie, dam więc Wam znać. 

*kto mnie zna, wie jaki to komplement.

Wasza K.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *