Historia śmigusa-dyngusa

„Śmigus dyngus  – takim, jakim znamy go dzisiaj  – powstał z połączonych dwóch osobnych, bardzo starych zwyczajów: śmigusa, czyli polewania się wodą, i dyngusa, czyli wielkanocnych obchodów grup kolędników, którzy w zamian za śpiewy, tańce i żarty otrzymywali od gospodarzy odwiedzanych domów drobne, wielkanocne podarunki. Popularne było także przebieranie się: panie za panów, a panowie za panie. Jak łatwo zauważyć, bardzo przypomina bożonarodzeniowe i karnawałowe harce kolędników. Ślad po dyngusie, zupełnie dziś zapomnianym przetrwał tylko w nazwie Śmigus trzyma się mocno, a jego korzenie, jak przekonują etnografowie, tkwią w prastarym obrządku oczyszczenia, w którym woda odgrywała zasadniczą rolę, a także w wiosennych magicznych praktykach agrarnych, podczas których zaklinano życiodajny deszcz, aby wiosną i latem szczodrze zraszał obsiane pola. W Encyklopedii staropolskiej Zygmunt Gloger relacjonuje zwyczaje XIX-wiecznego ludu mazowieckiego, który: „(…) odróżnia dyngus od śmingusu. Chłopcy wiejscy na Boże Narodzenie chodzą po kolędzie, a na  Wielkanoc po dyngusie, śpiewając pieśni odpowiednie tym świętom i zbierając do kobiałki, co im dadzą po domach. Śmigusem zaś nazywają mazurzy oblewanie dziewcząt wodą przez chłopców w drugi dzień Wielkiejnocy i chłopców przez dziewczęta w dniu trzecim, co nieraz przy studni kubłami się odbywa.”

Jak pisał Gloger, streszczając ustalenia XIX-wiecznych badaczy, dyngus uznawano albo za spolszczone niemieckie Duennguss, oznaczające lichą zupę lub strumień wody, albo za pochodną niemieckiego dingen, czyli wykupywać się, w tym tym konkretnym przypadku harcownikom biegającym z wiadrami wody. Termin śmigus wywodzono od śmigania palmami. Można ten zwyczaj wytłumaczyć na jeszcze inny sposób: „Tak to wgląda, jakby śmigus był pamiątką umywania się na Wielkanoc po pokucie wielkopostnej, polegającej w średnich wiekach i na zaniedbaniu cielesnem”.

Dynguśnicy chodzili z kogutkiem po wsiach całej Polski. Nie mogło ich zabraknąć także w Lipcach: „(…) z podwórza wywalili się chłopaki z kogutkiem. Witek ich wiódł, wystrojony sielnie w butach nawet i kaszkiecie Borynowym, srodze na bakier nadzianym, a pobok w kupie szedł Maciuś Kłębów, Gulbasiak, Jędrek, Kuba Grzeli z krzywą gębą syn i drugie. Kije mieli w rękach i torbeczki przez plecy, Witek zaś tulił pod pachą skrzypice Pietrkowe.
Wywiedli się na drogę z  paradą i najpierwej ruszyli do dobrodzieja (…). Śmiało weszli do ogrodu, przed plebanię, ustawili się w rząd, wysuwając przed się kogutka. Witek zagrał na skrzypicy, Gulbsiak jął kręcić cudakiem i piać, a wszyscy rypiąc kijami i nogami do wtóru wraz zaśpiewali piskliwie:

Przyszliśmy tu po dyngusie!
Zaśpiewamy o Jezusie,
O Jezusie, o Maryje,
Dajcie nam co, gospodynie!

I długo śpiewali, a coraz śmielej i rozgłośniej, aż wyszedł dobrodziej i po dziesiątku im rozdał, kogutka pochwalił i z łaską ich odpuścił.

(…), przysyłając jeszcze przez dziewczynę słodziuśkiego placka, że huknęli mu  śpiewkę na podziękę i do organistów pociągnęli. Potem zaś już chałupy nawiedzali wraz z całą chmarą dzieci rozwrzeszczanych i tak się cisnących, że musieli obraniać kogutka przez naporem, gdyż każde piórek chciało dotykać i kijaszkiem zaruchać.

Witek ich prowadził, rej wiodąc i na wszystko to mając czujne oko, nogą znać dawał, by zaczynać, a smykiem rządził, kaj nutę wyciągać cieniusieńką, a kiej grubą; jemu też oddawali gościńce. A z taką paradą się i tak szumnie, jaże na całą wieś roznosiły się śpiewania i przygrywki skrzypicy (…)”.

Obyczaje

„Śmigusowe zwyczaje brawurowo opisał Jędrzej Kitowicz: „Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystnyngowani, chcąc tę ceremonią odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawolą nad dyskrecją (…)oblewali damy wodą prostą, chlustając garkami,  szklenicami, dużymi sikawkami i prosto w twarz lub od nóg do góry. A gdy się rozswawolowała kompania, panowie i dworzanie, panie, panny (…) lali jedni drugich wszelkimi statkami, jakich dopaść mogli; hajducy i lokaje donosili cebrami wody, a kompania dystyngowana, (…) goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu. Stoły, stołki, kanapy, krzesła, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi (…) wodą zalane. Dlatego gdzie taki dyngus, mianowicie u młodego małżeństwa, miał być odprawiany, pouprzątali wszystkie meble kosztowniejsze i sami się poubierali w suknie najpodlejsze, takowych materyj, którym woda niewiele albo wcale nie szkodziła. (…)

Bywało nieraz, iż zlana wodą jak mysz osoba, a jeszcze w dzień zimny, dostała wnet febry, na co bynajmniej nie zważano, byle zadość się stało powszechnemu zwyczajowi. (…) Parobcy zaś po wsiach łapali dziewki (…), złapaną zawlekli do stawu albo do rzeki i tam, wziąwszy za nogi i ręce, wrzucili albo też włożywszy w koryto przy studni lali wodą póty, póki się im podobało. Po ulicach zaś w miastach i wsiach młodzież obojej płci czatowała z sikawkami i garnkami z wodą na przechodzących; i nieraz chcąc dziewka oblać jakiego gargasa albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę (…) nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę.”

Przytoczone fragmenty pochodzą z książki pt. „Księga tradycji polskich. Tradycje i przepisy kulinarne” wydawnictwa Arkadia. Praca zbiorowa Krzysztof Żywczak (tekst); Andrzej Fiedoruk, Marta Krawczyk, Marta Szydłowska (przepisy kulinarne)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *