Pod koniec imprezy pierwszego dnia, o którym możecie poczytać TUTAJ, nasz Kierownik, Czuły Opiekun i Bezwzględny Bacik w jedynym (niezastąpiony Piotr M.) przedstawił nam niespodziankowy plan na kolejny dzień. A że osobiście byłam pod wpływem uroku wieczornej degustacji win z szerokiej gamy etykiet winnicy LacertA, jako jedna z pierwszych podniosłam rękę. A tą niespodzianką miał być… lot akrobacyjnym JAKiem, oczywiście z dopuszczalnymi figurami „a’la carte”. JA, naczelne strachajło tego świata, cierpiące na silną agorafobię i klaustrofobię (i diabli wiedzą jaką jeszcze fobię), jako jedna z pierwszych zdecydowałam się na tą „zabawę”. Powiedzenie mówi, że „życie zaczyna się poza Twoją strefą komfortu”. Coś w tym jest, ponieważ nawet nie wiem ile razy w tym roku wylazłam poza nią. Co prawda poprosiłam pilota o lot spacerowy, czyli bezpiecznie, ergo „nisko i powoli” ;), ale sam fakt, że wsiadłam do latającego naparstka, był CZYMŚ! Dosyć o mnie, czas na relację dnia 🙂
Śniadanko… a potem w drogę
Bladym świtem, czyli o 10 rano zostaliśmy grzecznie zaproszeni do samochodów i ruszyliśmy w drogę ku naszej niespodziance, czyli lotnisku. Choć lotnisko to chyba za dużo powiedziane – po prostu kawał szczerego pola z hangarem. Na lekko miękkich nogach zastanawiałam się, co ja właściwie tutaj robię. Przecież mogłam sobie leżeć w winnicy, patrzyć w niebo, pić wino i gawędzić z właścicielem. W niebo co prawda napatrzyłam się za wszystkie czasy, ale bez pozostałych przyjemności. Gdy Panowie zostali poproszeni o wypchnięcie z hangaru „latającego naparstka” dotarło do mnie, że to nie są żarty i wcale mi się to nie śni. I tutaj pojawiły się pewne wątpliwości…
Fot. Karol Fiedor
Na co mi to było?
Kiedy już do mnie dotarło, że to nie sen cała moja odwaga zaczęła się niepostrzeżenie ulatniać. Jak zobaczyłam pierwszy przelot z pozycji wygodnego leżaczka, to miałam ochotę puścić rzeczoną odwagę wolno i zostać sobie bezpiecznie na ziemi. Przeszkodził mi w tym jeden fakt – zostałam jedyną kobietą na placu boju i prawie słyszałam podejmowane zakłady „poleci, czy nie poleci”. I jakoś tak nagle się wydarzyło, że siedziałam zapięta w spadochron i pasy. „raz kozie śmierć” – rzekłam, jakkolwiek by to w tamtej sytuacji nie zabrzmiało. W chwili oderwania się od ziemi moja strefa komfortu znalazła się gdzieś w Ameryce Południowej pewna o zakazie ekstradycji ;). Powiem tak, przeżycie wspaniałe, ale pilotem nigdy nie zostanę, a wszelkie wielkie Boeingi czy inne Airbusy staną się moim ulubionym środkiem transportu. W każdym razie obecnie, gdy napadają mnie jakieś strachy, mówię sobie: „leciałaś samolotem akrobacyjnym, już nie nie jest ci straszne”.
Fot. Karol Fiedor/Kasia Solańska/Michał Solański
Jak wspominałam, mój lot był totalnie spacerowy, ale i tak stał się ogromnym przeżyciem i dla mnie krokiem milowym w zapanowaniu nad, kolokwialnie mówiąc, głową. Niemniej po powrocie do winnicy LacertA, niemal duszkiem myknęłam kieliszek schłodzonych bąbelków.
Nie ukrywam, że z wdzięcznością przyjęłam fakt bycia na bezpiecznej ziemi w winnicy LacertA. O samej winnicy jeszcze napiszę w osobnym artykule, ale teraz nadszedł czas na kolejną niespodziankę. Nogi się pode mną ugięły, gdyż a) nie znoszę niespodzianek, b) nasz Kierownik dziwnie wymawia słowa „sporty ekstremalne” ;). Na szczęście atrakcja była na stabilnym podłożu i nic nie latało, a było nią zwiedzanie winiarni, które poprowadził sam właściciel, Walter. Była i degustacja burczoka (czyli ni to już soku, ni jeszcze wina), opowieści o produkcji oraz kosztowanie win prosto z tanków. Jestem naprawdę oczarowana i samą filozofią, prowadzeniem oraz oczywiście winami. Wieczór spędziliśmy częściowo na tarasie, częściowo w showroomie delektując się znakomitymi trunkami i ciesząc się swoim towarzystwem.
CDN
Alkohol tylko dla osób pełnoletnich.
Strona przeznaczona jest wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Fot. Karol Fiedor, Kasia Solańska