Taka już jestem, że sama dużo gadam, ale i dużo słucham. Słucham i obserwuję otoczenie i na tych podstawach wyciągam wnioski, z którymi można się zgodzić lub nie, ale sądzę, że warto się nad nimi czasem zastanowić. A, że weekend za pasem, to temat dotyczy alkoholu, jego spożycia i niezwykle cienkiej granicy, praktycznie niezauważalnej do przekroczenia.
Żyjemy coraz szybciej, a nasz mózg zaczyna być zaśmiecony szumem informacyjnym do tego stopnia, że czasem nie potrafi sobie z nim poradzić. Cały czas jesteśmy bombardowani z rozmaitych mediów tym jacy jesteśmy (chorzy, wypadają nam włosy, nie mamy kasy – weź kredyt!) i jacy „powinniśmy” być (zdrowi, piękni, bogaci – weź kredyt!będziesz bogaty, a przy okazji nafaszerowani chemią i cukrem o czym czytacie tutaj i tutaj). I jak już tacy umordowani i zestresowani wracamy wieczorem do domu, a w tyle głowy jeszcze prawie słyszymy ostatnią reklamę z radia „wyłącznie informacyjnego”, to sadzamy tyłek na kanapie, nalewamy sobie kieliszek wina lub whisky albo otwieramy puszkę piwa i … relaks… Bywa, że na jednym się nie kończy i zapadamy w sen. Jednak nie jest to zdrowy, regeneracyjny sen, jakiego chciałoby nasze ciało i umordowane centrum sterowania, czyli mózg, tylko sen ten jest spowodowany toksycznym działaniem alkoholu. Narządy wewnętrzne również zamiast odpoczywać i zająć się spokojnie regeneracją muszą ciężko pracować, żeby odtruć siebie i organizm. W społeczeństwie funkcjonuje również mit, że „procenty” relaksują i są „dobre na nerwy”. Otóż, niestety, tylko pozornie, gdyż alkohol ma działanie depresyjne i uśmierzające. To między innymi dlatego często po „pijaku” zbiera się na przykre zwierzenia i łzy, a problemy, o których chwilowo zapominamy wracają na następny dzień ze zdwojoną siłą. A potem, po przekroczeniu dawki… już tylko „sen” lub depresja. Należy wiedzieć, że alkohol etylowy, bo o takim właśnie mówimy, jest substancją psychoaktywną, mającą zdolność do szybkiego przenikania do mózgu wywołując w nim zmiany, które zależą od ilości spożycia. Tłumi on czynność nerwową, czyli spowalnia przepływ impulsów nerwowych wzdłuż włókien nerwowych. Na pierwszym miejscu na alkoholowym celowniku są ośrodki kontroli – to stąd jego euforyczne działanie w pierwszej fazie stanu wskazującego. Po długotrwałym piciu zaczynają się pojawiać kłopoty z pamięcią, wysławianiem się, bezsenność, rozdrażnienie, zmiany nastroju, błąd w odczytywaniu emocji (stąd słynne pijackie „a zaj**ć ci…), gonitwa myśli, która niejednokrotnie powoduje sięgnięcie po kolejną dawkę „leku” i… kłopot mamy gotowy. Na swojej życiowej drodze spotkałam ludzi, którzy pili jeszcze więcej bo… zdawali sobie sprawę z tego, że piją za dużo i wywoływało w nich to tak silny stres, że sięgali po kieliszek, żeby go uśmierzyć. Pamiętajcie, że nasz mózg to tak naprawdę autodestrukcyjny idiota, który nieważne jakim kosztem, będzie dążył do euforii i samozadowolenia – dlatego w dzisiejszych czasach zdecydowanie za szybkiego życia ludzie są tak bardzo podatni na różne nałogi. Zaznaczam: różne, jednak w tym wpisie skoncentruję się tylko na zdradzieckim wpływie %.
Dobra… o mózgu i dlaczego po pijaku często robimy z siebie palanta już wiemy. A co dalej i jak jeszcze działa na nas alkohol? Jakby nie było i co byśmy nie robili trunek najpierw trafia jednak nie do mózgu, tylko do brzuszka… A w przewodzie pokarmowym powoduje szereg szkód: podrażnia śluzówkę, jest przyczyną różnych stanów zapalnych, w tym wątroby i trzustki (w tym drugim przypadku może skończyć się wyprawą do lepszego świata), zaburza działanie tych narządów – w stanach zaawansowanych dochodzi do marskości wątroby (to takie „blizny” na wątrobie spowodowane jej przeciążeniem i fragmentarycznym obumarciem tkanek – zmniejszają „powierzchnię czynną” organu, który po pewnym czasie staje się całkowicie niewydolny). W stanach zaawansowanych dochodzi również do uszkodzeń trzustki, przez co zaburzona zostaje gospodarka insulinowa i może pojawić się cukrzyca. Długofalowe spożycie alkoholu tłumi głód, mogąc powodować niedożywienie. Odwadnia (poprzez upośledzenie działania hormonu antydiuretycznego – w uproszczeniu! ), powoduje niedobory witaminy B1, kwasu foliowego i witaminy A. Alkohol jest również wysokokaloryczny (aż 7 kcal / 1g!), a w połączeniu z zaburzeniami pracy trzustki i wchłaniania glukozy w najlepszym przypadku spowalnia lub wręcz uniemożliwia odchudzanie, nie mówiąc już o tym, że powoduje zwyczajne tycie. Również dlatego, że poprzez upośledzenie działania ośrodka kontroli chętniej sięgamy po niekoniecznie zdrowe przekąski i przegryzki „do piwa” i tracimy kontrolę nad apetytem. Dlatego moi podopieczni w fazach redukcji mają szlaban na procenty i żaden resweratrol mnie nie przekona, żeby było inaczej. Bogactwo przeciwutleniaczy można znaleźć w innych źródłach 🙂 Dodatkowo alkohol podnosi poziom kortyzolu, który utrudnia utrzymanie prawidłowej masy ciała. U panów dodatkowo powoduje spadek poziomu testosteronu, dzięki czemu i potencja i libido odcinają się od delikwenta i odmawiają współpracy.
Jak chodzi o układ krążenia, już kolejny układ po pokarmowym i wewnątrzwydzielniczym, na który alkohol ma kiepski wpływ, ponieważ zmienia metabolizm w mięśniu sercowym i osłabia siłę jego działania. W przypadku nadużywania alkoholu może pojawić się nadciśnienie tętnicze i wzrasta ryzyko choroby niedokrwiennej serca. Zbyt częste i duże „picie” upośledza też prace układu odpornościowego i stajemy się bardziej podatni na infekcje bakteryjne i wirusowe, jak również może ono być przyczyną powstawania niektórych nowotworów – wątroby, trzustki, jamy ustnej czy przełyku. Kurczę… kto by pomyślał, że czasem tyle „frajdy” może aż tak drogo kosztować. I to w obu tego słowach znaczeniu 🙂
I jeszcze kilka faktów i refleksji na koniec. Wiecie, że ze środowisk patologicznych wywodzi się jedynie ok. 3-5% alkoholików? Reszta z nich to ludzie normalnie funkcjonujący w społeczeństwie, pracujący, zwykli urzędnicy, etatowcy, panie ze skarbówki, panowie „od liczników” czy osoby często na wysokich szczeblach. Robiący kosmiczne kariery, bogaci, mający piękne domy, baseny i naręcza kochanek i … żyjący w stresie. „Zwykły Kowalski” drży ze strachu, że mu nie starczy na spłatę tego kredytu, o którym pisałam w pierwszych zdaniach tego wpisu (żeby być pięknym, młodym i bogatym), a taki bogacz, że kiedyś dobra passa się skończy (pomijam fakt kompletnego przestawienia jakichkolwiek wartości i wody sodowej w głowie). A… taki kielich jeden, drugi, trzeci skutecznie, choć na chwilę ten strach wyłącza. Istnieje również mit, że ktoś kto „resetuje system” jedynie w weekendy, a czasem chlapnie coś też w tygodniu nie jest zagrożony równią pochyłą, jaką jest alkoholizm. Otóż jest! Alkohol jest niestety wyjątkowo zdradliwy.
Nie, nie demonizuję. Sama od czasu do czasu lubię napić się czegoś dobrego i podelektować. Chciałam jedynie zwrócić Waszą uwagę na, według mnie, coraz poważniejszy problem. Ogólnych przykładów nie wzięłam z choinki, lecz z życia. To nie są filmy, przedstawienia czy etiudy tylko otaczająca rzeczywistość, w której fakt spożycia alkoholu stał się na tyle wyraźny, że zwrócił moją uwagę.
I taka refleksja na koniec: przecież żyjemy raz. Nawet jeśli mamy problemy, to są one częścią tego życia. I ani alkohol, ani narkotyki, ani papierosy, ani inne uzależnienia nie rozwiążą ich za nas. Myślę, że mimo wszystko świat i życie są piękne i zdecydowanie lepiej jest przeżywać je świadomie.
Żeby nie było, powstanie i wpis o tym pozytywnym wpływie czerwonego wina oraz piwa na organizm. Bo i taki można znaleźć, gdyż cytując Paracelsusa: „Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę.”