Nie dalej jak w zeszłym tygodniu pisałam o grzechach ludzi, który karmią nas, innych ludzi, czyli restauratorów. Obraz wyszedł z tego nieco przykry, szczególnie biorąc pod uwagę skalę różnych zachowań, jednak klienci restauracji również nie są „kryształowo czyści”, a wręcz to dopiero z nich wychodzą małe diabełki 😉 A dlaczego? Znów wyszło mi 7 grzechów głównych.
- Brak kultury osobistej
Szczerze mówiąc trochę dziwnie się czuję pisząc o czymś tak oczywistym, jak zwyczajne dobre wychowanie. Uważam, że w sumie nie każdy musi znać zastosowania najbardziej frymuśnych widelczyków (choć sądzę, że raczej powinien), jednak podstawowe zasady savoir vivre’u powinny być wyssane z mlekiem matki. A do takich należą trzy proste zwroty: „dzień dobry”, „dziękuję” i „ do widzenia”. Wchodząc do restauracji, jaka ona by nie była, warto pamiętać choćby o takim minimum. Jeśli dorzucimy do tego jeszcze uśmiech na wejściu, to można się spodziewać podobnej interakcji ze strony obsługi i nawet najbardziej skwaszonej kelnerce będzie po prostu miło, a korona z głowy nikomu nie spadnie. W jesienno – zimowych miesiącach drażni mnie przeokrutnie nanoszenie na butach do lokalu ton błota. Jakie bywają u nas pluchy wszyscy dobrze wiemy, i skorzystanie z wycieraczki celem wytarcia obuwia naprawdę plamą na honorze nie będzie.
Elementem dobrego wychowania jest również odpowiednie dobranie stroju zarówno do lokalu jak i okazji. Zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnimi czasu nastąpiło ogromne rozluźnienie obyczajów, jednak wieczorne wyjście do restauracji w podkoszulku i dżinsach jest zwyczajnie nie na miejscu. Podobne zachowania obserwuję np. w operze czy teatrze. Trochę szkoda.
Innym elementem braku kultury jest głośne zachowanie i jeszcze głośniejsze komentowanie zamawianych dań. Pół biedy, jeśli dotyczy to własnego talerza. Gorzej się robi, gdy dotyczy to talerza współbiesiadnika, czy… biesiadnika przy stoliku obok. Naprawdę, lepiej dać sobie na wstrzymanie 🙂 - Brak szacunku dla obsługi
Kwestię „dzień dobry i do widzenia” mamy już za sobą. Tak tak, to nie tylko dobre wychowanie, ale i okazanie szacunku. Innym zwyczajem, który zupełnie nie wiem, skąd się wziął, jest „strzelanie” palcami lub gwizdanie na obsługę. Warto pamiętać, że osoby pracujące w zespole kucharzy i kelnerów nie są naszymi niewolnikami.
Jeżeli smakowało, powiedz o tym. Jeżeli nie smakowało, też powiedz. Zawsze jest to wskazówka dla całego zespołu. A czy dajmy na to kucharz tę krytykę potrafi przyjąć, to już jest zupełnie inna para kaloszy 🙂 Niedopuszczalne jest również zwracanie się do obsługi per „ty”. Polecenie „kochanie, przynieś piwo” jest jak szorowanie paznokciem po tablicy – straszne!
Kolejną kwestią, którą mogę wrzucić do tej kategorii jest robienie rezerwacji i… olewanie jej. Jest to brak szacunku zresztą nie tylko dla obsługi, która zawsze jakoś przygotowuje się na przyjęcie gościa, ale również dla innych potencjalnych biesiadników. Ktoś może marzyć o stoliku w danej restauracji, a nie ma szans się „dostać” ze względu na notoryczne „pełne” obłożenie. Czasem warto spojrzeć kawałeczek dalej niż czubek własnego nosa i mimo wszystko pomyśleć o innych 🙂 - Dzieci
Temat rzeka. Zastanawiam się, jak go ugryźć tak, żeby z felietonu nie zrobiła się książka 🙂 I tak do szału doprowadzają mnie: dzieciaki ganiające bez kontroli po lokalu, dzieciaki drące się w niebogłosy „daaaaaaj!”,”chcęęęęęę!” i…. dziki wrzask, dzieciaki zajmujące się krzesłami (kopanie) sąsiadów lub też talerzem – również nie własnym. Wkurzają rodzice, którzy tego nie widzą lub nie słyszą, bądź widzieć lub słyszeć nie chcą. Ja wiem, że oni są może przyzwyczajeni do takich zachowań na co dzień i może mają takie atrakcje w domu, ale ja humorów cudzych dzieci znosić nie zamierzam, bez względu na to, czy jest to „bunt dwulatka”, czy zwyczajne znudzenie. Nie mówię, że rodzice z dziećmi mają jedynie siedzieć w domu, jednak są lokale dla dzieci nieprzystosowane. I w których ja mam ochotę zjeść posiłek w spokoju, bez wyjącej za uchem syreny. Jest również od groma restauracji wyposażonych w bawialnie, place zabaw. Tutaj naprawdę się nie czepiam – takich lokali zwyczajnie unikam, ale jak do takiego trafiam, to zwyczajnie biorę dziecięce piski na klatę 😉 Fajnie, żeby to działało w obie strony.
Dwa razy w życiu spotkałam się z sytuacją, gdzie mamusia postanowiła przewinąć swoje święte i pachnące fiołkami maleństwo na… restauracyjnym stole. Nie muszę chyba szczegółowo opisywać smrodu, a i zemdliło mnie na myśl, że również po moim stoliku mogą radośnie skakać bakterie fekalne. W obu przypadkach obsługa zareagowała szybko i zasadniczo. Awantura była jak diabli.
Podobnie ma się sprawa karmieniem piersią. Ok. Wiem. Trzeba. Dziecko nie kwiatek z fotosyntezy nie wyżyje. Ale na litość boską osłonięcie własnego biustu jak i dossanego doń malucha nie jest ujmą. W szczególności przy stole. Nie mam ochoty przy jedzeniu oglądać nagich opuchniętych piersi, bo mnie to zwyczajnie brzydzi. Zresztą co tu dużo mówić, obnażanie się w miejscach publicznych w żadnym wypadku, nomen omen, smaczne nie jest. - Cwaniactwo
To, że danie może nie smakować jest oczywiste. Jednak zwracanie posiłku zjedzonego w 95% z krytycznymi uwagami i żądaniem skasowania pozycji z rachunku jest śmieszne. To właściwie bardziej taki śmiech przez łzy. Podobnie ma się sprawa z podrzucaniem do dania elementów organicznych lub nieorganicznych nieznajdujących się w recepturze. Czyli owadów, włosów, kawałków szkła czy gwoździ (!). No i oczywiście żądanie zwrotu pieniędzy, rozmowy z kierownikiem, ojcem dyrektorem czy samym zwierzchnikiem sił wyższych. To naprawdę jest słabe i co gorsza nadzwyczaj częste. Jasne, że wpadki się zdarzają, ale taką sytuację można rozwiązać bez dzikich awantur, dyskretnie i całkowicie polubownie. - Napiwek
Temat prosty: jeśli jestem zadowolona z obsługi, zostawiam (chyba, że na rachunku widnieje informacja, że serwis wliczono), nie jestem zadowolona – nie zostawiam. Jeśli obsługa pomimo mojego serdecznego nastawienia ma muchy w nosie, trudno. Jednak do samego faktu zostawiania napiwku nie dorabiam ani komentarza, ani jakiejś teorii. Nie wypada. - Nieczytanie informacji o restauracji
W pizzerii pytanie o golonkę w piwie, w restauracji wege o „coś z mięsem”. A to wszystko okraszone marudzeniem, zrzędzeniem lub naśmiewaniem się z profilu odwiedzanego lokalu. Nie jest chyba sztuką przeczytanie, w czym dana restauracja się specjalizuje i zwyczajne zapoznanie się z kartą. - Zostawianie po sobie, kolokwialnie mówiąc, chlewu. To taka mieszanka kilku punktów, takie małe kombo wszystkich grzechów, a zarazem jeden z cięższych kalibrów. Jedzenie znajdujące się wszędzie, tylko nie na talerzu, serwetki (pół biedy jak papierowe) wepchnięte do niedopitych napojów, rozwalona dekoracja stołu, czy skitrana zużyta pielucha… Jeśli dołożymy do tego restauracyjną toaletę z obsikaną deską, rozrzuconymi podpaskami (tak drogie Panie, bardzo częsty przypadek), zalaną podłogą, włosami w umywalce i wieloma innymi ciężkimi przypadkami to powstaje obraz nędzy i rozpaczy.
Tyle, że ten obraz nędzy i rozpaczy świadczy o nas, klientach.