Mniszek pospolity – każdy z nas doskonale zna „dmuchawce”. Za dzieciaka mamy nas przestrzegały, żeby przypadkiem oka sobie nie zatrzeć sokiem z mlecza, bo po tym czynie miała nastąpić nie wiadomo jaka katastrofa, oślepniemy i w ogóle spadnie na nas 7 plag egipskich 🙂
Jest to bylina o grubym, palowym korzeniu, która rozmnaża się nie tylko poprzez nasiona, ale też przed odrosty korzeniowe, przez co często jest trudnym do wyplenienia chwastem. W ziołolecznictwie jest rośliną bardzo cenioną, a wykorzystywane są wszystkie jej elementy – od korzenia, po kwiaty. Zawiera spore ilości garbników, sole mineralne, kwas foliowy oraz dużo związków miedzi, cynku, żelaza, potasu oraz molibdenu. Ponadto w korzeniach występuje inulina, o której już wspominałam TUTAJ, przy okazji pysznego kremu z białych szparagów.
Pomiędzy magią i wiedzą
W starożytności mniszek lekarski wcale nie był jakoś specjalnie cenioną rośliną, choć już wtedy wspominali o nim medycy tamtych czasów. Zdecydowanie doceniono go w XIII wieku, kiedy to zaczęto leczyć nim puchlinę wodną, bielmo na oczach a także uznawano za skuteczny środek przeciwko… jadowi skorpiona. Nie wiem, na ile może być to prawda, jednak po pierwsze w naszym klimacie dosyć trudno natknąć się na skorpiony, a po drugie aż taką amatorką tego typu doświadczeń nie jestem. W naszych szerokościach geograficznych mniszek stosowany był pierwotnie do „wybielania” piegów oraz tzw. plam wątrobowych. Dopiero w wieku XVI odkryto jego inne działanie i zaczęto stosować jako środek przeciwgorączkowy, lek w chorobach zakaźnych oraz w schorzeniach żołądkowych i wątrobowych (w tym przypadku stosowany był wraz z koprem włoskim, który ma dodatkowo działanie rozkurczowe). Dziś już wiemy, że mniszek lekarski ma działanie żółciopędne i żółciotwórcze – to dlatego tak dobrze wspomaga wątrobę, zwiększa wydzielanie soku żołądkowego poprawiając trawienie (i przy okazji przyspieszając metabolizm). Reguluje poziom cukru we krwi oraz obniża poziom cholesterolu. A do tego wszystkiego działa „antyrobaczo”.
Dziś mam dla Was przepis na „miód” z mniszka, który jest doskonałym remedium na kaszel i stany zapalne gardła. Tak wiem, że paskudne zimowe miesiące ledwo się skończyły, ale warto przygotować sobie taki „miód” na później. Najlepsze są kwiaty zbierane w maju – mają najmniej goryczy.
Składniki:
300-400 kwiatów mleczy
1 nieduża cytryna
Kawałek kory cynamonu
1 kg cukru trzcinowego
Woda
Przygotowanie:
Zebrane kwiaty wysypujemy na kilka godzin na białą powierzchnię. Może być papier, prześcieradło, czy co tam będziecie mieć na stanie. Robimy tak dlatego, że w mniszkowych kwitach mieszka sporo takich malutkich czarnych chrząszczyków – należy im dać czas na wyprowadzkę.
Z koszyczków kwiatowych odrywamy zieloną część, ponieważ jest ona gorzkawa.
Cytrynę szorujemy i kroimy na cienkie plasterki.
Kwiatki zalewamy 1 litrem zimnej wody, dodajemy cytrynę pokrojoną w plasterki i gotujemy pod przykryciem na wolnym ogniu przez godzinę. Tak przygotowaną miksturę odstawiamy na 1 dobę.
Następnie odcedzamy płyn przez gazę i dobrze ją odciskamy, dodajemy cynamon oraz cukier i gotujemy na wolnym ogniu przez ok. 2 godziny lekko odparowując. Na tym etapie należy bardzo pilnować „miodu” i dosyć często mieszać, aby nie przypalił się. Gdy uznamy, że już może być gotowy wylewamy odrobinkę na talerz i sprawdzamy jaką ma konsystencję po wystudzeniu. Powinien być taki, jak niescukrzony prawdziwy miód lub gęsty syrop klonowy.
Następnie przelewamy do wyparzonych słoiczków, które natychmiast po napełnieniu i zakręceniu odwracamy do góry dnem – powinny się same ładnie zawekować.
Taki specyfik dodajemy np. do herbaty, gdy zaczyna nas „brać przeziębienie”.
Bon apetit!
One comment on “Na łące i w ogrodzie – „miód” mniszkowy”
Pichceniomania
W zeszłym roku planowałam robić, ale jakoś nie wyszło. Dzięki za przypomnienie, myślę, że tym razem się skuszę, bo jestem bardzo ciekawa smaku 🙂