Jak już pisałam w poprzednim poście, straszliwie na naszej „Wsi” odmroziliśmy tyłki. Gdy już prawie prawie mieliśmy się poddać olśniło nas, że przecież mamy żeliwny kocioł do gotowania na ognisku. Decyzja była szybka – 10 warstw ciuchów i herbatka z prądem w garść i idziemy palić ognisko. Nasz „krąg towarzyski” z miejscem na ognisko okazał się być nieco przemoknięty (śnieg zaczął topnieć) jednak w brzuszkach burczało i włączył się tryb Desperat. ZJEMY TEN CHOLERNY GULASZ Z TEGO CHOLERNEGO OGNISKA i w końcu będzie nam ciepło. Ognisko więc odpaliliśmy na kamiennym grillu. Udało się! Uratowaliśmy się 😀 Swoją drogą ile trzeba było jednak jakiegoś zacięcia i determinacji, żeby po pierwszej nocy w 12 stopniach ciepła (chyba raczej zimna) nie spakować się i nie wrócić do ciepłego domku…
Do rzeczy:
Jeśli kiedykolwiek będziecie mieć okazję gotowania w żeliwnym kotle na prawdziwym ogniu, ten przepis polecam z ręka na sercu. Gulasz wyszedł pyszny, aromatyczny, lekko pikantny i spełnił swoją role jako rozgrzewający „komboposiłek”. Dodatkowego uroku całemu gotowaniu dodała zimowa aura.
600 g wołowiny
400-500 g wędzonego boczku
1 czerwona papryka
1 żółta papryka
4 cebule (raczej takie większe)
5 średnich ziemniaków
250-300 ml czerwonego wytrawnego wina
kilka listków laurowych
kilka ziaren ziela angielskiego
kilka ziaren jałowca
1 duża łyżka czerwonej mielonej słodkiej papryki
sól/pieprz/chili do smaku wg uznania
Przygotowanie:
Boczek kroimy w plastry i układamy na dnie kociołka. Kociołek umieszczamy nad ogniem i podsmażamy boczek często mieszając tak, aby tłuszcz z boczku pokrył ścianki naczynia.
Paprykę kroimy w kostkę, cebulę w piórka – nie muszą być zbyt cienkie, ani zbyt staranne.
Pokrojoną w kostkę wołowinę obtaczamy w czerwonej słodkiej mielonej papryce i dodajemy do podsmażonego boczku. Chwilę podsmażamy, żeby zamknąć mięso, a następnie dolewamy czerwonego wina, przykrywamy i dusimy kilkanaście minut. Następnie dodajemy warzywa, przyprawy, ponownie przykrywamy i dusimy od czasu do czasu mieszając. Ponieważ chciałam mojemu gulaszowi dodać nieco „dymnego” aromatu, mieszałam go lekko opalaną w ogniu drewnianą łyżką.
Następnie obieramy ziemniaki, kroimy w niewielką kostkę i dodajemy do gulaszu. Gotujemy już przez przykrywki, aż wszystkie składniki staną się miękkie.
Jeśli płyn będzie się odparowywał, możemy podlewać gulasz dodatkowymi porcjami wina.
Jedzenia wyszło tyle, że najedliśmy się my (przez 2 dni) i jeszcze po powrocie do Krk rodzice i znajomi. 🙂