Przyznam, że strasznie smutno mi się dziś zrobiło. Serce mi się ścisnęło, że zamiast ptasiego mleczka i galaretek w czekoladzie mogę kupić jedynie znicz, a zamiast gorącej herbaty u Babci, albo jej ukochanego upiornego wermutu marki Istra za dyszkę, mogę tylko przejść się na cmentarz. Płakać mi się chce, gdy uświadamiam sobie, że więcej nie zobaczę tego rozanielonego uśmiechu na mój widok i nie zjem babcinego… No właśnie. Czego? 🙂
Babcie… Babcie to temat rzeka. W internetach roi się od memów ze zdjęciami obiadów u Babci, „zjedz mięso, ziemniaczki zostaw”, czy też mały obiad oczami babci. Kurczę, człowiek to naprawdę nie doceniał tej rzeczywistości. Obie moje Babcie gotowały zupełnie inaczej, jednak z łezką w oku wspominam ich kulinarne wyczyny, a żołądek przykleja mi się do kręgosłupa na samą myśl o racuchach z jabłkami, zacierce, zalewajce. Matko, a za pierogi z ziemniakami a’la Babcia Nasia (takie fikuśne zdrobnienie od pięknego zresztą imienia Anastazja) dałabym się pokroić. Powiecie: zrób sobie! Przecież świetnie gotujesz! Odpowiadam więc. Robiłam. Nie raz. Ale to nie jest ten smak. Tak sobie czasem myślę, że to, czego w tych potrawach brakuje, to babcine serce i miłość do swoich wnucząt. Taka najprawdziwsza. To jest ten magiczny składnik, bez którego nikt nigdy nie będzie w stanie w 100% odtworzyć tego smaku. Wiem, że moja Babcia oddałaby mi ostatni kęs, bylebym nie była głodna. Zresztą myślę, że wiele razy odmawiała sobie różnych rzeczy, żebym ja czegoś mogła posmakować. A że moje dzieciństwo przypadło na rozkoszny PRL, w którym niewiele było, to sądzę, że odmawiała sobie całkiem często.
Pewnie część z Was zawiesiła się na pierogach z ziemniakami. Pewien mój znajomy, kucharz zresztą, zrobił oczy jak pięć złotych, jak mu o nich opowiadałam i tylko stwierdził: „borze (od boru), to jak… jak… jak chleb posmarować bułką!”. No prawie 😀
A pierogi z ziemniakami robi się tak: ziemniaki ściera się na tarce o drobnych oczkach. Zupełnie jak na placki ziemniaczane. Soli, dodaje trochę pieprzu. Odstawia na chwilę tak, aby puściły wodę. W międzyczasie podsmaża się boczek (lub słoninkę) pokrojony w drobną kostkę wraz z cebulką na rumiano. Ziemniaki należy bardzo dobrze odcisnąć, dodać boczek z cebulką oraz 1 jajko. Ten farsz należy dobrze wymieszać. Zawijamy go w najprostsze na świecie ciasto na pierogi i gotujemy klasycznie, czyli dopóki nie wypłyną na wierzch. Takie pierogi serwujemy ze smalczykiem ze skwarkami. Matko jedyna – jakie to jest nieprzytomnie dobre.
A zacierka? To jest dopiero ewenement i czasem zastanawiam się, czy moja Babcia nie jest aby wynalazczynią tego dania. Znów oczywiście ziemniaki w roli głównej, bo gdy bieda aż piszczała po kątach, to one były akurat zawsze. A zacierkę robi się tak: na tarce o drobnych oczkach ściera się ziemniaki, soli, można dać trochę pieprzu, a następnie… wrzuca do niewielkiej ilości wody i powoli gotuje cały czas mieszając tak, aby nie zrobiły się ziemniaczane kluchy. Odlewa się powstały krochmal (będzie do pościeli i koszul 😉 ), a ziemniaczaną pulpę serwuje się ze zsiadłym mlekiem albo smalczykiem ze skwarkami. Albo z jednym i drugim. Na samo wspomnienie tego rarytasu burczy mi w brzuszku 🙂
Są jeszcze szare kosmate kluski, wspomniana zalewajka, odgrzewane placki ziemniaczane (straaaszne. Serio, zawsze były okropne, ale gdybym dostała teraz propozycję, że mogę z moją Babcią spędzić choć godzinę w zamian za zjedzenie tych upiornych placków, to zjadłabym ich i ciężarówkę. Albo i dwie.). Jest jeszcze ciasto o średnio wdzięcznej nazwie „tasiemiec”, jest oczywiście wuzetka i biszkopt z galaretką.
„Ale to już było… i nie wróci więcej…” – ot, takie wspomnienie na Dzień Babci mnie naszło. Kochajcie swoje Babcie i odwiedzajcie je. One naprawdę kochają Was najbardziej na świecie, a gdy ich zabraknie pozostaje wielka pustka. Kupcie to ptasie mleczko albo galaretki, albo i ten wermut za dychę, jak Babcia lubi i raz dwa! Do Babci marsz! 🙂 Ona i tak najbardziej ucieszy się z tego, że jesteście 🙂