Weekend był na Wsi. Nieważne, że w chałupce znów były 4 stopnie, a Pies jak zobaczył, gdzie przyjechał to nawet z samochodu nie chciał wysiąść. Tym razem jednak dość szybko się nagrzało do całych 15 stopni, więc dawało się całkiem miło funkcjonować. Ja akurat w przeciwieństwie do M i Psa jestem fanką warunków ekstremalnych (serio, chyba w poprzednim życiu byłam jakimś żołnierzem), więc mnie tam temperatura jakoś specjalnie nie przeszkadza. Ale ja tu mam pisać o jedzeniu, a nie o fetyszach.
Od jakiegoś czasu chodziły za mną żeberka z mojego żeliwa. W dodatku tak intensywnie, że w piątek przed wyjazdem miałam już dokładnie sprecyzowany smak i konsystencję mięsa, jakie chciałam osiągnąć. Jeszcze zostały tylko do zrobienia szybkie zakupy i byłam gotowa. Przedstawiam Wam z pełnym przekonaniem i dumą przepis na genialne żeberka z kociołka myśliwskiego. Wychodzą prze-pysz-ne!
Dla 4 osób, lub na 2 dni dla 2 osób 🙂
2 kg żeberek wieprzowych, niezbyt tłustych
kilka plastrów boczku wędzonego (o grubości ok. mm)
3 spore cebule
200 g śliwek suszonych
2 garście suszonych grzybów
ok. 700 ml piwa – ja użyłam ok. 500 ml piwa Komes Poczwórny Bursztynowy i ok. 250 ml piwa na miodzie gryczanym (browar Jabłonowo)
Sól/pieprz/kminek do natarcia żeberek
Dzień wcześniej natarłam żeberka solą, pieprzem i kminkiem.
Suszone grzyby namoczyłam. Na dnie kociołka ułożyłam plastry boczku i odczekałam, aż zacznie się podpiekać. W międzyczasie pokroiłam cebulę w piórka, dosyć grube, niezbyt staranne. Gdy z boczku zaczął wytapiać się tłuszcz, dokładnie wysmarowałam nim kociołek, dodałam śliwki suszone, grzyby oraz cebulę i poddusiłam ok. 15-20 minut. Następnie dołożyłam pokrojone na mniejsze części żeberka, przesmażyłam i dolałam część piwa „bursztynowego”. Kocioł przykryłam i mięso dusiłam pilnując, aby nie odparował nadmiar płynu i w miarę potrzeby podlewałam piwem. Całość przygotowywałam mniej więcej 1,5 godziny, jednak czas należy dopasować do „miękkości” mięsa. Powinno być kruchutkie i samo odchodzić od kości.
Całość zaserwowałam z chlebem żytnim na zakwasie podpieczonym na ogniu. W celu uzyskania „dymnego” aromatu, danie co jakiś czas mieszałam opaloną w ogniu drewnianą łyżką. Coś wspaniałego! 🙂